Nunca dejes de creer

Tydzień. Dokładnie tyle zajęło mi napisanie, a właściwie zabranie się do napisania tego posta. Musiałam to wszystko przetrawić, przyswoić. Minęło sporo czasu, zanim to do mnie dotarło.

Tydzień temu był Dzień Kobiet. Ale była też runda rewanżowa 1/8 finałów Ligi Mistrzów.

Nie jest tajemnicą, że jestem kibicem FC Barcelony. Radowałam się na wieść o tym, że dwumecz z PSG w tej edycji LM odbędzie się w tak przyjemnych dniach, a mianowicie w Walentynki oraz Dzień Kobiet. Niestety, Walentynki zakończyły się niezbyt przyjemnie. Łomot w stolicy Francji bolał i to bardzo. Lecz muszę przyznać, że był zasłużony, bo jedynie Neymar Jr wykazywał chęć walki. Granie na stojąco można znieść, jeśli prowadzi się kilkoma golami, ale nie w sytuacji, kiedy trzeba gonić wynik! Nie ukrywam, że czternastego lutego zawiodłam się na mojej drużynie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że bardzo trudno będzie odrobić straty, ale też, że nie jest to niemożliwe.

Do rewanżu podchodziłam ostrożnie, starałam się zachować racjonalne myślenie, lecz nie tracić nadziei, ponieważ w sporcie wszystko jest możliwe, a dopóki piłka w grze…

Mecz się rozpoczął, a ja modliłam się w duchu, by nc+go mnie nie zawiodło i nie zaczęło ścinać. Szybka bramka Uruguayo rozbudziła we mnie chęci i apetyt na więcej. Jednak minuty mijały, a na tablicy nie było zmian. Przewróciłam oczami, kiedy po raz kolejny piłka została za mocno zagrana i akcja wydawała się zakończyć zerowym powodzeniem. Jednak kapitan Iniesta pokazał, że w tym meczu nie ma straconych piłek – pobiegł za nią do końca, a w ostatniej chwili odegrał piętką, co zaowocowało samobójczym trafieniem Kurzawy. Magia Don Andrésa właśnie zaczęła działać.
Na przerwę gospodarze schodzili z dwubramkowym prowadzeniem, co nadal przemawiało na korzyść ekipy Unaia Emery’ego, ale też dobrze rokowało dla podopiecznych Luisa Enrique.

Druga połowa zaczęła się dość niespodziewanie, a dla niektórych kontrowersyjnie. Znowu Iniesta. Podał do Neymara, który wbiegał w pole karne, a po chwili się przewrócił. Faul? Główny arbiter początkowo nie odgwizdał przewinienia, gdyż zawodnik gości poślizgnął się i upadł. Po konsultacji z sędzią bramkowym, podyktował jedenastkę.  Kiedy przyjrzymy się bliżej tej sytuacji, widzimy nienaturalne ułożenie ciała zawodnika paryskiej drużyny, który zdawał się wykonywać ruchy przypominające czołganie. Czy decyzja była słuszna? Neymar był faulowany, więc moim zdaniem tak. Messi z zimną krwią pokonał bramkarza, wprawiając Camp Nou w radość. Radość, która trwała aż do 62. minuty, a więc przez minut dwanaście. Wtedy to Rakitić nie dopilnował przeciwnika, piłka dotarła pod nogi Cavaniego, który – jak na pretendenta do Złotego Buta przystało – nie mógł chybić w tej sytuacji. Łzy pociekły nie z jednego barcelońskiego oka. O ile 4:0, by doprowadzić do dogrywki lub 5:0, by przejść dalej wydawały się być szalonym, lecz nie niemożliwym zadaniem, o tyle odrobienie strat przy golu PSG na pół godziny przed końcem spotkania zdawało się być mission impossible. Scenariuszem, który mógł napisać jedynie szaleniec… Emery skakał z radości, czując, że jego drużyna już awansowała. Bo jasne, że Lewandowski pokazał, że można strzelić pięć bramek w dziewięć minut, ale umówmy się – takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień, a PSG to kilka klas wyżej niż Wolfsburg.
Wydawało się, że Neymar przegra zakład i nie zdobędzie dwóch bramek. Do końca podstawowego czasu gry zostały dwie minuty, a Blaugranie został przyznany rzut wolny. Sytuacja była beznadziejna. Ale do rzutu podszedł Juninho i zapakował piłkę prosto w okienko. Trapp mógł się tylko przyglądać. Minuta 88. – 4:1. „Piękny gol na otarcie łez, można powiedzieć” – to słowa jednego z komentatorów. Messi podał do Luisa, który padł po chwili jak długi w polu karnym. Sędzia wskazał na wapno. Kontrowersja? Cóż… Uruguayo padł niczym piorunem rażony i niewątpliwie „przyaktorzył”, za co należała mu się żółta kartka, ale… Nie zapominajmy o tym, że kontakt był. A dokładniej kontakt nogi przeciwnika z łydką Luisito. Do karnego tym razem podszedł…Neymar. I zrobił to, co zrobić tego wieczora miał – zdobył drugiego gola. To była 91. minuta. Pozostawały jeszcze cztery z doliczonych przez arbitra pięciu. Wynik głosił 5:1,  a więc Barcelonie brakowało już tylko – albo aż – jednego gola do historycznego wyczynu. Neymar szybko zaniósł piłkę na środek boiska i zaczął wykrzykiwać do kibiców i kolegów z drużyny „¡vamos, vamos!” .
Kolejny rzut wolny. Przed pole karne rusza już nawet Marc-Andre, bo nie ma nic do stracenia. Piłka wybita trafia praktycznie  pod nogi zawodnika PSG, a bramka jest pusta. Co robi ter Stegen? Odbiera piłkę i faulowany podaje ją na prawe skrzydło. Faul zostaje odgwizdany. MAtS biegnie z powrotem w pole karne. Przy piłce stoi Ney i wykonuje rzut wolny. Piłka odbija się od muru, ale szczęśliwie wraca pod stopy Brazylijczyka, który ścina do środka, dośrodkowuje, a po chwili… Piłka jest w bramce! SERGI ROBERTO. „TO JEST NIE-MOŻ-LI-WE!! Możemy powiedzieć jedno – niemożliwe nie istnieje!” – te słowa podsumowują ten mecz. Łzy. Łzy szczęścia u wszystkich wyznawców barcelonismo. Dzika radość na trybunach. Dzika radość na płycie boiska. Dzika radość na ławce rezerwowych. Dzika radość w tysiącach domów na świecie.
Impossible is nothing. Nunca dejes de creer.


WE DID IT!!!

Komentarze

Popularne posty